Aresztu domowego mam ciąg dalszy. Dla człowieka, który całe życie spędził w lesie to stan nie do zniesienia.
Zapewne narażę się wszystkim, ale czekam na deszcz jak na zbawienie. Zawsze ze zdziwieniem patrzyłam na osoby, które cierpiały na alergię. No trochę kataru i tak tragizują. Teraz mnie też to paskudztwo dopadło i siedzę w mieszkaniu jak w szczelnie zamkniętym pudle. Węszę w każdym zakamarku zagrożenie, aby zdusić je w zarodku. Wychodzę na zewnątrz tylko z konieczności. Powroty do swojego mieszkania traktuję jak wyjście ze strefy radioaktywnej po wybuchu bomby atomowej. Powoli ściągam wierzchnie ubranie, odkładam na bok do prania i od razu wchodzę pod prysznic.
W nagrodę widzę na oczy i mogę oddychać.
Oby mi szybko przeszło jak przyszło...
Piątkowe jedzenie było bezmięsne, ale kaloryczne co tradycyjnie odbiło się na wadze.
Jak mawia ciocia Zdzicha "Hipopotam też mięsa nie je"...





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz