Nie mogę wyjść z domu, bo wyprałam jedyne spodnie, w które się mieszczę i jeszcze nie wyschły. Za tydzień idę do pracy i nie będę miała w co się ubrać. Nie przypuszczałam, że dopadnie mnie kiedyś problem stuprocentowej kobiety pt. "Nie mam co na siebie włożyć".
Cała szafa ubrań dopasowanych, maskujących wystający brzuch jeszcze z miesiąc nie będzie używana. No a w czymś trzeba będzie chodzić.
Jak ja nie cierpię chorować.
Poniedziałek minął tradycyjnie. Najpierw przychodnia, potem jedzenie. Po drodze miałam swój ulubiony bar azjatycki z ulubioną rybą w sosie kokosowym z czerwonym curry. Zjadłam z rozkoszą i nawet nie miałam wyrzutów sumienia. Gdybym nie podzieliła porcji przed jedzeniem bez wątpienia zjadłabym wszystko na raz.
Znów ciągle chodzę głodna. Jestem po owsiance, czyli 3 łyżki płatków zalanych wrzątkiem (bez mleka). Oczywiście teoretycznie powinnam być syta na najbliższe 3 godziny. I oczywiście bzdura szyta grubymi nićmi. Idę "dopchać się" mango.
Poniżej menu poniedziałkowe.
 |
| Śniadanio-obiad. Zdjęcie przed podziałem aby było ładnie. |
 |
| Średnio w ciągu dnia podjadam 1 kiwi i 3-4 mandarynki |
 |
| Na kolację porcja ryby urozmaicona dodatkami. |
 |
| Nieudany mus truskawkowy. Ale i tak zjadłam. |