środa, 29 października 2014

Dieta kleikowo-kisielowa

Nie, to nie żadna dieta cud.
I jaka oszczędność!
Jeszcze pół gara zostało na jutro.
Jutro mam USG i lekarz zalecił mi właśnie ścisłą dietę.
No, człowiek się uparł, że mi coś znajdzie :/

Więc dogadzam sobie kleikiem ryżowym.
Nawet nie ma takiej tragedii. Najgorzej było rano.
Potem przerzuciłam się na kisiel i wydaje mi się bardziej sycący. Po za tym kisiele mają smaki i można sobie urozmaicać.

Troszeczkę się bałam, że nie wytrzymam i zacznę podjadać. W końcu inaczej jest, jak się choruje to i nie ma takiego apetytu. Czasami nawet i kleik ciężko przełknąć. Ale tak z dnia na dzień uszczęśliwić zdrowego człowieka bezsmakową papką?

Tak wiec, byłam dzisiaj dzielna. Żadnego podjadania, bułeczek, kebebabów, pierożków i  chińszczyzny.
Ponadto odwaliłam kawał dobrej roboty, na którą normalnie nie mam czasu, czyli: odmówiłam internet, kupiłam telefon, odebrałam okulary kuzynce, wysłałam paczkę do mamy, zrobiłam zdjęcie, poszłam na zakupy etc.
Mogę powiedzieć, że dzień był udany.


Tutaj zaszalałam. Z łyżką miodu.

Jedyny jaki udało mi się kupić w pobliskim sklepie - poziomkowy.
Tzn. są jakieś preparaty instant, ale nie mam do nich zaufania.
Wolę normalny, klasyczny gotowany.

Tu już rzadszy kleik również z łyżka miodu.
Miałam prawdziwy sok z malin, ale poszedł do piwa.

Mój ulubiony żurawinowy, znalazłam dopiero w Arkadii.
I to ta lepsza wersja bez koszenili czyli mielonych robaków.
Całe pół litra dla mnie :)
PS. Przez 1 dzień straciłam 0,6 kg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz